Historie zaczynają się od niczego, ot tak, po prostu. Mają jasny początek i koniec. I wszystko w nich jest po kolei. Lecz teraz nastał czas chaosu, czas podyktowany przez pewną niedokończoną śmierć...
Ta historia zaczyna się końcem...
Pewna grupa nastolatków spotkała się na pewnym przystanku autobusowym, w pewnym lesie, podczas zachmurzonej nocy. Żadne z nich się nie znało. Każde z nich było inne, nie mieli nic wspólnego.
Jedno z nich, dziewczyna, pisało osobliwą opowieść.
Nim ukończyła ostatnie zdanie, autobus przyjechał. Usiedli najdalej, na tylnych siedzeniach. Kiedy drzwi się zamknęły, auto ruszyło. Dziewczyna pisała ostatnie słowa. Pozostało postawić kropkę.
Nagle pojazd gwałtownie zahamował. Zaczął kręcić koła na śliskiej nawierzchni. Dachował przez kilka metrów, wyginając się i strzelając szybami. Pasażerowie wylecieli na asfalt.
Wszystko w kilka sekund. Wszyscy martwi. Wszystko w całkowitej ciszy przerwanej przeciągłym wyciem klaksonu.
W pewnej chwili drzewa zalały promienie światła, oślepiając czyhających drapieżników na darmowy posiłek.
Pojawiły się. Skrzydlate anioły. Każde inne, każde piękne i wyniosłe, każde z misją.
Ich skrzydła rozpinały się na szerokość ulicy. Ciała, większe i silniejsze od ludzkich, mierzyły prawie trzy metry. Było ich sześć:
Ogień z płonącą szatą i skrzydłami stworzonymi z popiołu;
Woda z mokrą szatą i skrzydłami niczym płetwy;
Powietrze z szatą okalana piórami i również takimi skrzydłami;
Żar ze złotą szatą i skrzydłami z łusek pustynnych;
Życie niosące szatę przeplataną łodygami roślin i skrzydłami z płatków kwiatów;
Śmierć z szatą z ciemnych dusz i skrzydłami z białych kości.
Zbliżyły się do notatnika dziewczyny. Prawie cała strona była zerwana, zostało ostatnie zdanie:
" Anioły oddały siebie, kończąc swe istnienie"
Jeden z nich pochylił się i, literami z sadzy, dokończył jej opowieść:
"i rozpoczynając życie Kúhzi*"
Wstał, spoglądając na swoich towarzyszy. Bezszelestnym krokiem podeszły to sześciorga nastolatków. Jak jedno zsynchronizowane ciało uklękły, wsunęły dłoń pod ich plecy i nachyliły się. Wolną dłonią przytrzymywał brody trupów. Wilgotne i palące, suche i zimne, gorzkie i słodkie; ich oddechy powoli wypełniały płuca odżywających ciał.
W kilka sekund Anioły wypuściły mocodajne powietrze. Z drżącymi kończynami upuściły truchła, a same opadły na asfalt trzęsąc się w agoniach. Ich skrzydła rozpadły się po kawałku, szaty rozdarły się na strzępy pozostawiając poszarpane i krwawiące ciała.
trupy sześciorga nastolatków zniknęły.
Wstał, spoglądając na swoich towarzyszy. Bezszelestnym krokiem podeszły to sześciorga nastolatków. Jak jedno zsynchronizowane ciało uklękły, wsunęły dłoń pod ich plecy i nachyliły się. Wolną dłonią przytrzymywał brody trupów. Wilgotne i palące, suche i zimne, gorzkie i słodkie; ich oddechy powoli wypełniały płuca odżywających ciał.
W kilka sekund Anioły wypuściły mocodajne powietrze. Z drżącymi kończynami upuściły truchła, a same opadły na asfalt trzęsąc się w agoniach. Ich skrzydła rozpadły się po kawałku, szaty rozdarły się na strzępy pozostawiając poszarpane i krwawiące ciała.
trupy sześciorga nastolatków zniknęły.