Dłuuuuga zwłoka. Ale kolejne rozdziały będą miały więcej sensu (o ile w ogóle jakikolwiek posiadają). Dziękuję za cierpliwość i zapraszam do czytania.
Ruiny gdzieś na końcu lasu. Dwie ściany i schody donikąd. Zimno. Śpiew ptaków w gałęziach. Szmery liści. Wspięłam się na ostatnie stopnie. Dziki skrzek. Uciekły. Las stał się cichy.
Uciekłam. Przestał mnie śledzić kilka kilometrów stąd. Straciłam jego woń dopiero teraz. Jestem sama. Znowu. Objęłam rękoma kolana. Czego go wcześniej nie spotkałam? Jego twarz, głos, oczy... Wydawały się znajome. To właśnie przez to uczucie czułam się przy nim bezpiecznie. Daleko od tych wrzasków, cieni. Postanowiłam jednak uciec. Bo to by się źle skończyło. Bardzo źle.
Głosy. Niskie, pewnie męskie. Pijane. Zeskoczyłam. Liście rozwiały się w powietrze. Zanim opadły, byłam już daleko poza zasięgiem słuchu mężczyzn. Biegłam, nasłuchując zaskoczonych zwierząt. Wracałam tam, skąd uciekłam. Nie mogłam zmienić kursu, nie chciałam. Jego zapach ciągnął mnie do siebie. Wspomnienie jego głosu szepczącego za plecami, dotyku dłoni, delikatnie muskających moje drżące ramiona. Krążyły w mojej głowie, nie pozwalały dojść rozsądkowi do głosu.
Kroki.
Walczyłam z nimi, powtarzałam scenę martwego ciała Izabeli. Zamknięte oczy. Nieruchome palce. Płacz jej dzieci. Jak on umrze? Jak mnie zostawi samą? Jak ja go zostawię?
Oddech.
Jak długo będę jeszcze żyć? Ile jeszcze pociągnę, zanim ziemia pochłonie moją duszę? Dlaczego to tak trwa, dlaczego nie potrafiłam po prostu zniknąć, jak każda istota na tym świecie?
Serce.
Głośne bicie serca. Przyspieszyłam. Ogień we mnie się zakotłował. Błagał mnie bym go wypuściła, pozwoliła mu pnąć się po moich palcach, iskrzyć się nad moimi dłońmi. Uśmiechnęłam się, pierwszy raz od wielu lat. Zobaczyłam go. Stał, oparty o drzewo. Jego usta pokazały białe kły.
Czekał na mnie. On na mnie czekał. Tak jak tamtego dnia.
Zatrzymałam się. Którego dnia? Przecież nigdy przedtem się nie spotkaliśmy. To wspomnienie, to uczucie. Nie jest moje. Nie jest jego. Uśmiech znikł z jego twarzy. Podszedł do mnie. Spoglądał czystym błękitem ciepłego morza. Paraliżowało mnie to. Znałam go. Bardzo długo czekałam na to spotkanie, spotkanie które nie powinno się w ogóle wydarzyć.
Ogień zgasł.
- Uciekłaś. - szepnął. - Znowu. I znowu wróciłaś. Czyżbym cię aż tak bardzo wystraszył? - Pytanie zawisło w powietrzu. Nie chciałam na nie odpowiedzieć.
Otworzyłam usta, ale jedyne co się z nich wydobyło, to kłęby pary. Uśmiechnął się gorzko. To był taki wzruszający uśmiech. Objął mnie delikatnie. Zamknęłam oczy, chłonąc zapach morskiej soli.
- Niedługo wszystko się wyjaśni, Ognista. Niedługo wszyscy wrócimy do domu. - O czym on mówił? Czy on znał tą przeszłość, o której ja zapomniałam? - Więc nie uciekaj więcej. Bo i tak to nas nie ominie. - Zacisnął ramiona. - Chociażbym nie wiem, co robił, to i tak wszyscy wrócimy tam, skąd przyszliśmy.
Poczułam jego strach. Trząsł się, szlochając w moje ramię. Klął. Wrzeszczał. Upadł na kolana, pociągając mnie za sobą. Warczał niczym zbity pies. Walił pięściami w ziemię. W końcu skulił się i zasnął na moich kolanach. Ale dalej jego łzy lały się po policzkach.
Głaskałam jego zmierzwione włosy. Proste, błyszczące błękitem kusiły swoją delikatnością. Odsłoniłam jego czoło. Przestał w końcu płakać, oddychał spokojniej.
- Ja już jestem gotowa na śmierć. Nie wiem, co cię ze mną łączy, ale skoro to nasze przeznaczenie... - Ucichłam. Moim przeznaczeniem było umrzeć. Wrócić tam, skąd przybyłam. To dobry los. Bardzo dobry. - Musimy je wypełnić. Nawet jeśli was opuściłam, to wrócę. Kiedyś na pewno. Ale nie teraz.
Wstałam, odkładając ostrożnie jego głowę. Przykryłam go płaszczem. Musiałam jeszcze poskładać sprawy w tym miejscu. Tym, które towarzyszyło mi przez ostatnie stulecia.
- Nie teraz. - puściłam słowa w powietrze. - Muszę coś jeszcze zrobić. Dotąd, aż nie skończę, nie szukaj mnie. Sama przyjdę. Jak zawsze. - Uśmiechnęłam się nieznacznie.
Biegłam już długo. Słońce wzeszło znad rozrzedzających się chmur. Łaskotało promieniami moje ramiona. Nie spieszyłam się. Cieszyłam się chwilą. Bo jak znajdę się przed jej grobem, nie będę mogła się cieszyć.
Do krypty dostałam się niepostrzeżenie. Nie musiałam nawet się starać. Byłam ciszej aniżeli kot, więc nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Ignorując wielu już z rodu Czartoryskich, podeszłam do trumny mojej Róży. Leżała na niej wiązanka sztucznych kwiatów. Ich kolory jaskrawo świeciły w prawie nieprzeniknionych ciemnościach.
Oparłam dłoń o katafalkę. Nie chciałam nic mówić. Nie było to potrzebne. Musiałam tylko się pożegnać. Z przeszłością, która trzymała się moich pleców od lat. Westchnęłam głęboko, zamykając na chwilę oczy.
Usłyszałam szmer. Jeszcze przez sekundę nie pozwoliłam moim myślom uciec od zmarłej. Potem, szybkim, acz spokojnym krokiem odeszłam, skrupulatnie zamykając drzwi od grobowca. Rozejrzałam się ukradkiem, zatrzaskując kłódkę. Coś poruszyło się w krzewach. Światło księżyca odbiło się w srebrnych włosach. Tajemnicza postać uciekła. Postanowiłam się tym nie przejmować.
Czułam się pusta. Czegoś mi brakowało, coś sprawiało, że stawałam się lżejsza. Chciałam wypełnić tę pustkę. Chciałam, żeby choć trochę nie czuć się samotnie.
- Nie jesteś samotna, Ognista. - mruknął w nocnej ciszy. Jego oczy były czarne, jak dno studni. - Masz mnie. - przerwał na chwilę, zastanawiając się pewnie, czy może mi o czymś powiedzieć. Znieruchomiałam, czekając aż dokończy. - I jeszcze innych... którzy cię doskonale zrozumieją. Jak sobie przypomnisz.
Nie wnikałam w sens jego słów. Patrzyłam w gwiazdy, czując, że zbliża się zima. Wieloryb* już był w połowie drogi do drugiej części nieboskłonu. Mocniej okryłam się płaszczem.
- Chcę się wybrać z tobą w podróż. - powiedział nagle.
- Podróż? - Zaskoczona prawie go wywróciłam. - Gdzie? - Zaśmiał się pod nosem. Widocznie wydawałam mu się zabawna. Mruknęłam na niego z niechęcią.
- Do domu. Najpierw jednak zbierzemy pozostałych. - Nie byłam zadowolona z jego odpowiedzi. Była zbyt lakoniczna. Nie wiedziałam czym jest dom i oni. Musiał mi to wyjaśnić. - Wytęż pamięć. - rozkazał, jakby to była najprostsza rzecz na świecie. - Spotkałaś ich już nie jeden raz.
Spotkałam ich? Kiedy? Czyżby przez kilkusetletnią żałobę moje wspomnienia podziurawiły się, jak sito? Cofałam się w czasie, natrafiając na coraz większe plamy w umyśle. Rzeczywiście, brakowało tam czegoś. I to one wywoływały to uczucie lekkości i pustki. Jednak dalej nie rozumiałam, skąd one się tam wzięły. I dlaczego się w ogóle pojawiły.
- Druga wojna - Coś mnie oświeciło. Przebłysk, scena. Te słowa i scena. - Był nas szóstka. - Powoli kojarzyłam fakty, dalej zastanawiając się, co zauważyłam. - Walczyliśmy.
Spoglądał na mnie, jego oczy zaczęły reagować. Ciemne morze wzburzyło się lekko. Nie mogłam odgadnąć wyrazu jego twarzy. Badał mnie.
Spróbowałam pomyśleć jeszcze przez chwilę. Już drugi raz przy nim zdarzyło mi się powiedzieć coś nieoczekiwanego. I drugi raz jego oczy zdradzały niepokój. Zastanawiałam się, czy aby na pewno chce, abym przypomniała sobie cokolwiek.
Gdzieś w lesie zawył pies. Nadstawił uszu, kompletnie zapominając o tym, co mówiliśmy. Rozejrzał się, przebłysk, jego czarnych już oczu, wyrwał mnie z toku myśli. Sama zaczęłam rozpoznawać otaczające nas dźwięki. Sfora szczekających psów grasowała w okolicy. Odważny kłusownik, polować w nocy, gdy bestie czają się w cieniu drzew.
Wstałam, czując, że psy stają się coraz głośniejsze. Zanim mój towarzysz zdążył się podnieść, byłam już parę metrów dalej.
- To jak?! - krzyknął zza moich pleców. - Idziesz ze mną?
- Jak mnie dogonisz!
*Wieloryb - gwiazdozbiór